To, że rynek motoryzacyjny ma silne związki z polityką i globalną gospodarką, nie jest dla nikogo zagadką ani zaskoczeniem. Czasem destabilizacja w jednym kraju może oznaczać kłopoty dla przedsiębiorstw, które w nim zainwestowały. Ostatnie wydarzenia z Chin zdają się to potwierdzać.
Przez Chiny przebiegła fala antyjapońskich protestów, w wyniku których fabryki takich firm jak Toyota, Honda, Mazda i Nissan musiały wstrzymać produkcję. W niektórych chińskich miastach dochodzi także do dewastacji i niszczenia salonów wyżej wymienionych marek samochodów.
Skąd taka fala antyjapońskiej nienawiści? Wszystko wzięło się od wykupienia przez japońskich rząd bezludnych wysp Senkaku (w Chinach nazywanych Diaoyu) od prywatnych właścicieli. Problem jest jednak taki, że do tych wysp rościły sobie prawa Chiny, więc wykup wzbudził falę protestów w tym kraju. Wszystko co japońskie w tym kraju, padło ofiarą gniewu chińskich obywateli. Zdemolowane zostały siedziby dealerów samochodowych takich marek jak Toyota i Honda, a na ulicach wiele japońskich aut zostało podpalonych.
O ile demolowanie japońskiej własności jest sporym problemem, to gigantycznym kłopotem jest wstrzymanie produkcji w fabrykach. Przynajmniej cztery fabryki Hondy zostały zamknięte na dwa dni, Mazda wytrzymała produkcję w swojej fabryce w Nankinie. Z kolei odnośnie Toyoty, która najbardziej nas interesuje, odnotowano zniszczenia w fabrykach na terenie Chin, brak jednak tutaj jakichkolwiek konkretnych informacji. Nissan także przerwał produkcję.